Dziś będzie krótko, wiele się dzieje. Ale w dobie za mało mi godzin.
Wkręt w kole, przełożenie szczepienia, zabrakło dawek i próba narzucenia zmiany szczepionki - czuję, że pękam. Poczucie bezradności wzięło górę. Dopadła mnie myśl, że nie radzę sobie z życiem. Że dwie prace dorywcze, studia, zaliczenia, zbliżająca się sesja i staż to dla mnie stanowczo za dużo. Że jestem beznadziejna. Szkoda, że mam daleko do morza. Ponoć łzy w słonej wodzie tracą smak.
Po 20 minutach rozpaczy, bo tylko na tyle mogę sobie pozwolić, zbieram się w garść i idę do pracy. Wracam w lepszej formie. Poczucie sprawczości wróciło. Wrzucam wyższy bieg i znów zasuwam na najwyższych obrotach. I wszystko jest pięknie, znowu jestem okej. Do następnej porażki, która będzie o jedną za dużo. Do następnego razu, gdy znów wszystko wyjdzie spod kontroli.
A potem znowu rozwinę skrzydła. Bo terminy będą mnie gonić. I jak zawsze udowodnię jaka to jestem porządna i zorganizowana. I nikt się nie dowie, że to tylko pozory.
Później przyjdzie ulga, dwa tygodnie na wzięcie oddechu przed kolejnym maratonem. Bo taki ze mnie maratończyk.
