W minionym tygodniu wiele się działo. Był to intensywny, pełen radości czas, dopełniony nutką stresu. Nie będę tu wszystkiego rozpisywać i rozkładać na czynniki pierwsze, ale podzielę się refleksją, która się w tym okresie zrodziła w moim sercu:
Miłość jest wtedy, gdy w GPSie jako cel podróży wpisujesz szczęście drugiej osoby i nie zbaczasz z trasy.
To zdanie raczej nie wymaga tłumaczenia. Zatem zostawiam je, tak po prostu.
Konie - dzikie, szybkie jak wiatr, a przy tym tak naturalnie piękne. Na ich widok serce zaczyna bić szybciej, rwie się do bliżej nieokreślonej wolności. Moja niespełniona pasja z dzieciństwa. Przygoda rozpoczęta i urwana gdzieś przy samej linii startu. A teraz... po wielu latach znów postanowiłam usiąść w siodle. To trudniejsze niż mi się wydawało. Przez te lata wszystko jakby wyparowało (wszystko poza miłością i zachwytem), trzeba się uczyć na nowo. Mimo trudności, jestem dumna z tej decyzji. Dumna i przeszczęśliwa, że znów mogłam tego doświadczyć.
Nie tylko na tej przestrzeni uśmiechnęła się do mnie przeszłość...
Od jakiegoś czasu nie dawała mi spokoju myśl o niej - przyjaciółce z początków liceum. Już w połowie wspólnej nauki nasze więzi się poluzowały. A po ostatniej klasie, drogi się zupełnie rozeszły. Każda w swoją stronę. Znałam pojedyncze szczegóły z jej życia, dzięki Facebookowi. Wywiało ją za granicę, wyszła za mąż, ma przeuroczego synka. Może do niej napiszę? Zapytam co u niej, jak jej się żyje, czy jest szczęśliwa... Miło byłoby odnowić kontakt. Przecież byłyśmy sobie bliskie. Ciekawe czy wciąż byśmy się tak dobrze rozumiały. Ale trochę tak głupio, tak nagle, po takim czasie milczenia. Długo zbierałam się na odwagę, ale w końcu wysyłam wiadomość. Odpisuje mi. Jest szczęśliwa, że napisałam. Ja też. Wymieniamy długie wiadomości. Mamy ogromne zaległości. Nagle wysyła mi fotki prawdziwych skarbów - naszych wspólnych wspomnień. Liściki, zapiski, adnotacje - wszystko starannie przechowywane. Przez tyle lat. W nienaruszonym stanie. To wzruszające. Jestem jeszcze bardziej zadowolona, że zdecydowałam się do niej odezwać.
Idę w stronę Pałacu Kultury, mieli gdzieś tam na mnie czekać. Wspomnieli o fontannie, więc zmierzam w jej kierunku. Widzę ich, siedzą na ławeczce. Trzej wystrojeni w garnitury mężczyźni - trudno ich nie rozpoznać. Zaraz do nich dołączę. Przelotnie zerkam na ławkę obok, siedzi na niej młodzieniec z plecakiem. Spogląda na mnie i nasze spojrzenia się spotykają. Skądś kojarzę te rysy twarzy. Jego uśmiech mnie w tym utwierdza. Przytrzymuję się, próbując sobie przypomnieć. Tak. To on! Rozpoznajemy się w tym samym momencie. Też nie był pewien. W końcu nie widzieliśmy się przez kilka lat. Kontakt jakoś się urwał. I teraz po takim czasie, nasze drogi niespodziewanie krzyżują się tu, w stolicy. Kto by pomyślał. Przyjaciel sprzed lat, planuje przeprowadzić się do Warszawy. Był właśnie na rozmowie o pracę, a teraz siedzi i czeka na autobus do Ełku. Niesamowite spotkanie.
Lubię takie uśmiechy przeszłości. Czasem mam wyrzuty sumienia, że pędzę do przodu zostawiając poszczególne elementy swojego świata gdzieś w tyle, za sobą. Robię miejsce na nowe, gromadzone na bieżąco. Niby taka kolej rzeczy, jednak warto czasem wrócić do tych, które zostawiły po sobie trwały ślad.

Ale super!
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje wpisy. Płynnie się to czyta i świetna refleksja
OdpowiedzUsuńZawsze warto spełniać marzenia, dlatego ważne jest aby idąc przez życie nie palić mostów przyjaźni i móc kiedyś wrócić do czasów kiedy bardzo chciałoby się to wykonać. A nawet kiedy gdzieś popełniło się błąd moc to naprawić. Dzięki, a przemyślenia. Super
OdpowiedzUsuńNa pewno warto wracać do swoich wspomnień lub danych miejsc, rzeczy, pasji.
OdpowiedzUsuń